"Rekolekcje to pobożna albo intelektualna gadanina, a dziewczyny i ksiądz to jest życie. One od razu wyczują różnicę między przyjaźnią a pożądaniem. Tu jestem kimś – kobietą, a tu jestem czymś – przedmiotem pożądania". Z ojcem Joachimem Badenim OP o roli kobiety w Kościele rozmawia Joanna Piestrak
Coraz częściej słyszy się dzisiaj opinię, że przez wieki swego istnienia Kościół za mało doceniał kobiety. Czy Ojciec podziela ten pogląd?
Kościół podzielał poglądy kultury, w której działał. Myślę, że raczej niespecjalnie wyróżnił się w przeszłości ignorowaniem kobiety. W historii możemy wskazać kobiety bardzo wpływowe, weźmy choćby dominikankę, św. Katarzynę Sieneńską – godziła zwaśnione miasta – czy Hildegardę von Bingen, mistyczkę żyjącą w XII wieku – do niej papież zwracał się z prośbą o radę.
Dzisiaj wszystko bardzo się zmieniło, współczesna kultura chce w złym sensie zrównać mężczyznę i kobietę. A Kościół za tą zmianą nie chce podążyć, zauważając jej antyboskość. Bóg stworzył bogactwo – różni psychicznie kobieta i mężczyzna mają się w Duchu Świętym pogodzić, zjednoczyć.
Z drugiej strony trzeba jednak zauważyć za mały wpływ oddziaływania kobiet w Kościele.
Uważa Ojciec, że kobiety za mało walczą o swoje miejsce w Kościele?
Jest takie powiedzenie o królowej angielskiej, że ona panuje, ale nie rządzi. Ono świetnie oddaje problem wpływu kobiety w Kościele. Popatrzmy na Matkę Boską: czy wydaje papieżowi zarządzenia, jak prowadzić Kościół? Nie. Czy wtrąca się do rady parafialnej? Też nie. A ma olbrzymi, niesamowity wpływ – przez pośrednictwo. Dlatego myślę, że – realizowany w oparciu o ten model – wpływ kobiety w Kościele powinien być większy, znacznie bardziej czytelny i słyszalny, zwłaszcza w hierarchii. Kobiety powinny mieć głos doradczy i w taki sposób wpływać na pewne decyzje w Kościele.
Myślę, że gdyby kobiety zabierały głos przy doborze kandydatów do kapłaństwa, uniknęłoby się wielu takich skandali, jak ten w Ameryce. Kobieta wyczułaby, co w danym kandydacie „siedzi”: normalny mężczyzna czy nie. Bo jeśli nie nadaje się do małżeństwa, nie może być też księdzem.
W jaki sposób kobieta to rozpoznaje?
Intuicją. Kobieta z miejsca pozna homoseksualistę: kiedy wskazuje na niego, kieruje się odczuciem zupełnego braku zainteresowania jej osobą z jego strony. A wiadomo, że każdy mężczyzna w jakiś sposób reaguje na kobietę, nie żeby ją od razu podrywał, ale ona czuje, że jest widziana jako kobieta, a nie tylko jako człowiek.
Skoro kobieta kieruje się intuicją, w jaki sposób może przekonać mężczyzn, którzy kierują się intelektem, że ma rację i nie myli się w swoich poglądach? Nie ma przecież dowodu.
Dlatego konieczne jest w Kościele słuchanie kobiet, poddanie się ich opinii – szczególnie żon i matek, które mają synów, niekoniecznie w stanie duchownym – bo one, wychowując mężczyznę, doskonale go poznały.
Czy to znaczy, że lepiej kierować się w życiu intuicją niż rozumem?
Zależy, o jaką sprawę chodzi i jaka to jest kobieta. Jestem przekonany, że ona, kierując się sympatią, wyczułaby, co dla mnie jest dobre, natomiast mężczyzna chciałby mi przede wszystkim udowodnić, że jego porada jest właściwa i przedstawiłby dowód pierwszy, drugi…, szósty.
Tak dzieje się w małżeństwie: on udowadnia na przykład, że dla niej zmiana miejsca będzie dobra, ona uważa przeciwnie, że zła, co okaże się dopiero później. Bo ona – przyszła albo aktualna matka – ma wyczucie dobra i życia. Mężczyzna, który nie nosił nigdy życia, tylko życiem się opiekuje, nie ma z nim tego bezpośredniego kontaktu.
Kobieta jest wrażliwa na wszystko, co żywe. Jeśli zacznie się maskulinizować, wówczas to straci. Będzie miała może bystry umysł, ale zatraci swą, właściwie boską, tożsamość.
Zdarza się, że mężczyźni pytają o zdanie kobietę, a potem i tak robią swoje.
Ponieważ myślą, że mają rację. To kwestia czysto intelektualna, a nie różnicy płci. Kiedy kobiety są bardzo sprawne w wykonywanych przez siebie zawodach, zaczyna się ich słuchać.
Mam wrażenie, że nadal w Kościele pokutuje stereotyp kobiety słabej fizycznie, umysłowo i moralnie… Księża tak patrzą na kobiety, które są dopuszczone tylko do posługi służebnej. W jaki sposób zatem mają prowadzić partnerską rozmowę?
Prawdą jest, że mimo zmian nadal funkcjonują niektóre antykobiece relikty przeszłości. Konieczna jest zatem odpowiednia formacja młodego kleru. Trzeba uczyć ich poznawać kobietę, jej psychikę.
Problem tkwi także w tym, jak poradzić sobie z umiejscowieniem owej „partnerskiej rozmowy” z kobietami w strukturze Kościoła tak, aby ich głos był słyszalny.
Ale Kościół nie dopuszcza kobiet do stanowisk!
To powinno się zmienić. Funkcja doradcza kobiet powinna zostać zinstytucjonalizowana, czytelna. Nasi przełożeni słuchają kobiet. Nie słyszałem, żeby jakiś dominikanin sprzeciwił się opinii wypowiedzianej przez kobietę.
A może dominikanie traktują kobiety jak mężczyzn? Znalazłam taki przykład: Współczesny Teresie z Ávila prowincjał dominikanów, zapytany, co o niej myśli, odpowiedział: „Żartuje, kto ma ją za kobietę. W sprawach wiary jest nie tylko mężczyzną, ale mężczyzną z tych najbardziej brodatych”.
To był komplement na ówczesne czasy. Żeby podkreślić ważność kobiety, zrównywało się ją w pewnym aspekcie z mężczyzną.
Ale to było nobilitujące tylko dla kobiety, bo już porównanie mężczyzny do kobiety oznaczało zniewagę.
Oczywiście, ponieważ wtedy niszczy się w nim to, co ma być jego siłą. Porównując mężczyznę do kobiety, wskazuje się, że jest on słaby.
Myślę, że kobiety przede wszystkim chcą być zauważane i traktowane jako partnerki.
To jasne dla każdego dominikanina. Tutaj nie ma o czym dyskutować.
Bardzo trudno ustawić to partnerstwo w małżeństwie, zwłaszcza dla kobiety, bo przecież mężczyzna chce rządzić. A według mnie powinno być tak: różne przedsięwzięcia organizuje mężczyzna, ale co i kiedy trzeba zrobić, wskazuje kobieta.
Zatem Ojciec uważa, że mężczyzna powinien być głową, a kobieta szyją.
To dość dobry przykład. W rodzinach właściwie rządzi matka, chociaż to ojciec zarządza. Jak matki zabraknie, następuje klęska.
Czyli kobiety muszą o ten wpływ zabiegać w sposób zawoalowany?
Nie. W sposób mądry. Natomiast jeśli ona zechce się zmaskulinizować, wówczas straci swoją tajemniczość.
Ale Kościół raczej nie bardzo sprzyja ruchom emancypacyjnym...
Emancypacja to słowo prawie diabelskie, pachnie zbrodnią – niszczeniem kobiecości. Dlatego, że ruchy te dążą do komunistycznej „urawniłowki”, co jest dziełem diabła, który chce zrównać stworzone przez Boga różnice. Jeśli kobieta utraci swą inność, przestanie być sobą, stanie się jakimś psychicznym dziwactwem.
Dlatego wolę mówić o wpływie kobiety. I uważam, że wraz z wpływem kobiety w kulturze ogólnej, wzrasta on także w Kościele.
Uważa Ojciec, że aktywne kobiety dążą do wejścia w męskie role?
Zacząć rządzić – to byłoby pokusą kobiety. A ona ma mieć wpływ, a nie rządzić za pomocą wydawania decyzji. Tak robi Matka Boska. Od zarządzeń są mężczyźni, w tym wypadku księża.
A jeśli nie biorą pod uwagę kobiecego głosu?
Trzeba ich do tego nakłonić. Kto ma to zrobić, nie wiem.
No właśnie, sprawa jest problematyczna. Skoro kobiety dążące do większej aktywności są hamowane przez mężczyzn, jak znaleźć drogę porozumienia między nimi?
Myślę, że to kwestia dobrej woli. I księża się do tego powoli przyzwyczajają. Trzeba udowodnić księdzu, że wpływ kobiety jest bardzo ważny dla jego decyzji.
A jeśli ksiądz boi się kobiety i przed nią ucieka?
Istnieje taki lęk, rzeczywiście. U nas, dominikanów, tego nie widzę. Ale wśród starego pokolenia kleru tak, chyba tak. Przynajmniej taka jest legenda, że stary proboszcz i stary mnich są antykobiecy. Może byli kuszeni i bali się tego. Możliwe.
Nie uważa Ojciec, że ten kuszony człowiek bardziej powinien się bać własnego wnętrza, tego, co się z nim dzieje, niż tej kobiety?
To kwestia wychowania duchowieństwa. Gdy ja byłem magistrem kleryków, istniała izolacja od kobiet, dzisiaj zupełnie już tego nie ma. U nas na krużgankach klerycy spotykają się z dziewczynami codziennie, prowadzą duszpasterstwo dziewcząt. Zupełnie się kobiet nie boją. Dla przykładu: jeden z naszych diakonów prowadził grupę młodzieżową i poruszał temat miłości. Nie bał się o niej mówić, mimo iż przypuszczalnie niektóre z dziewczyn podkochiwały się w nim.
Nie widzę żadnego lęku przed kobietami wśród młodego pokolenia dominikanów, wśród starszego też go nie ma. W tej chwili jestem najstarszy (tylko jeden dominikanin w Polsce jest starszy ode mnie), a ja się kobiet nie boję. Może dlatego, że wstąpiłem do zakonu późno, wpierw ukończyłem studia w Krakowie, miałem dużo koleżanek.
Ale ten, który wstępuje do zakonu albo do seminarium prosto po maturze, rzeczywiście może mieć takie lęki. Kobieta bywa dziś czasem bardzo prowokacyjna. Dlatego klerycy słusznie boją się pewnego typu kobiet, o wyraźnie prowokacyjnym stroju.
Uważa Ojciec, że kobieta powinna ubierać się do kościoła w szaty pokutne?
To kwestia smaku. Zwykle ma się wyczucie, jak się ubrać na daną okazję. Z pewnością żadna z moich znajomych nie pójdzie z głębokim dekoltem na Mszę Świętą.
Ale czy kobieta może eksponować swoją kobiecość, swój sposób bycia i myślenia?
Jak najbardziej. Sposób myślenia kobiety jest bardzo ważny, bo intuicyjny i komplementarny w stosunku do mężczyzny. W małżeństwach tak powinno być. Mąż chce coś udowodnić, a kobieta od razu wyczuje fałsz.
Co cennego kobieta ma do zaoferowania wspólnocie Kościoła?
Opinię. Głos. Róbcie to, róbcie tamto. Zwykle w duszpasterstwie akademickim do pewnego stopnia rządzą dziewczyny. Ich główna broń to intuicja. Pamiętajmy, że intuicja prawie zawsze bywa prawdziwa. Trzeba tylko ją po męsku sprawdzić.
Czy kobieta jest zagrożeniem dla kapłańskiej czystości?
Zależy, jak się zachowuje. Jeśli księża zauważają, że są podrywani, jej wpływ skończy się od razu. Jeśli nie proponuje spotkania sam na sam, to w czym rzecz?! Duszpasterz musi być duchowo bardzo blisko kobiety, ale nie w sposób intymny. Czyli musi kobietę bardzo dobrze poznać.
Czy jako duszpasterz podpatrywał Ojciec dziewczyny? Patrzył, jak się zachowują, słuchał, o czym rozmawiają?
Zupełnie nie wkładałem w to żadnego wysiłku. Duszpasterz musi być zupełnie naturalny. Nie może być „młodzieżowy”, nie może „obserwować”. Właściwie nic nie może. On tylko musi być.
Przed laty jakiś młody duszpasterz tańczył, śpiewał. Zapytałem dziewczyn: jak wam się podoba? Odpowiedziały: kolegów już mamy, a chcemy mieć księdza. Czyli kobieta wyczuwa kapłaństwo, odmienność powołania kapłańskiego.
Takie zdarzenia uczą bycia kapłanem o wiele lepiej niż rekolekcje. Bo rekolekcje to pobożna albo intelektualna gadanina, a dziewczyny i ksiądz to jest życie. One od razu wyczują różnicę między przyjaźnią a pożądaniem. Tu jestem kimś – kobietą, a tu jestem czymś – przedmiotem pożądania.
Uważa Ojciec, że każdy ksiądz powinien przejść takie rekolekcje z życia?
Świetnie by mu to zrobiło. Odpada wtedy lęk przed kobietą, szczególnie młodą. I wtedy młody, przystojny duchowny nie udaje tatusia, tylko jest bardzo bliski.
Niektórzy twierdzą, że czysta przyjaźń między mężczyzną a kobietą nie jest możliwa.
Na pewno jest możliwa, ale bardzo rzadka. Wymaga odpowiedniego opanowania. Są tego przykłady: św. Franciszek i św. Klara czy św. Jordan z Saksonii i św. Diana. Bywa sporo takich całkiem normalnych przyjaźni: człowiek-mężczyzna – człowiek-kobieta – człowiek-człowiek. I nie ma w nich na pierwszym miejscu pożądania bycia razem na całe życie.
Czy Ojciec ma przyjaciółki?
Przyjaźniłem się z wieloma kobietami, z jednymi bardziej, z drugimi mniej. Nie uważam, żeby to było coś szkodliwego. Oswojenie się z kobiecością jest dobre. Nie spoufalenie, ale oswojenie.
Gdybym miał się radzić w sprawach osobistych, spytałbym o zdanie młodej dziewczyny.
Myśli Ojciec, że ona by dobrze doradziła mimo braku doświadczenia życiowego?
Świetnie! Ponieważ ona wyczuje, co dla mnie jest dobre, a co złe.
W jaki sposób mężczyzna powinien odkrywać tajemniczość kobiety?
Nie jest łatwo. Mężczyzna zasadniczo działa tak: kocham, ślub, kropka. Natomiast kobieta nieustannie widzi dalej. Mężczyzna często coś zalicza i chciałby wszystko poustawiać na półkach, a kobieta wie, że życia nie można zamknąć w sztywnych ramach. Mężczyzna w tym względzie grzeszy sztucznością, a kobieta patrzy z uśmiechem, bo wie, że wszystko jest krótkotrwałe i zniknie za parę dni.
Myśli Ojciec, że mężczyzna ma mniejszą zdolność przewidywania tego, co się stanie?
Tak uważam. Kobieta w szczególny sposób odczuwa brak prawdy, bo jest na nią bardzo wrażliwa. Podam przykład: w naszym duszpasterstwie „Przystań” jest Zosia, uczennica gimnazjum, która po wysłuchaniu mojej konferencji napisała bardzo dobrą pracę z Eckharta, choć to bardzo trudny średniowieczny dominikański teolog z XIV wieku. Używane przez niego struktury myślowe są bardzo skomplikowane, a mimo to Zosia wyczuła tajemniczość podejścia apofatycznego – czyli poznania przez niepoznanie – co stanowi istotę myślenia Eckharta.
Gdzie Ojciec nauczył się tak dobrze rozumieć kobiety?
Przede wszystkim to wynik siedemdziesięciu lat opieki Matki Boskiej. Położyła mi rękę na plecach. Było to we Lwowie, dwa lata przed wojną. Dzięki jej opiece ominąłem wszystkie istotne błędy życiowe – to jest kobieta.
Czy może Ojciec podać przykład tej szczególnej opieki Matki Bożej?
Zawirowanie wojenne. Ja się zaręczyłem i dostałem na lewą rękę obrączkę. Nagle poczułem, że nie powinienem nosić znaku przyszłej jedności z człowiekiem. To nie do pomyślenia. Lepiej się upić, wytrzeźwieć, wyspowiadać i pójść do zakonu. Nie wiedziałem, co z tym zrobić i wrzuciłem tę obrączkę do Atlantyku. Byłem wtedy służbowo na Gibraltarze. Wyraźny znak – to nie jest dla Ciebie.
Jak Ojciec go rozpoznał?
To się widzi. Trzeba tylko pozwolić Matce Bożej prowadzić w sposób nieprzewidywalny, ale zawsze skuteczny. Ona zrobi po swojemu. Nie rozkazuje, tylko ustawia życie. W moim przypadku zrobiła to bezbłędnie. Moim zdaniem byłem nieudacznikiem życiowym, bo jako świecki nic bym nie robił. Natomiast w zakonie jest ten luksus, że robi się tylko to, co się umie. I znowu Matka Boża dała mi do robienia to, co umiałem – przełożeni powierzyli mi funkcję duszpasterza.
To znaczy, że Ojciec zupełnie oddał swoje życie w ręce kobiety?
Całkowicie, w tak zwaną świętą niewolę. Tak samo było z papieżem Janem Pawłem II, a wyrażały to słowa „Totus Tuus”, zaczerpnięte od św. Ludwika Marii Grigniona de Montfort. Są one dość kiczowate, ale bardzo głębokie: to, co mam, oddaję jej – duszę i ciało, wszystko. Ja to zrobiłem w 1943 roku w Szkocji, jeszcze przed zakonem. A potem, w zakonie z początku Maryja była bardzo, bardzo blisko, a później mnie puściła. Dobra matka nigdy nie rozpieszcza. Wszystko musiałem robić sam. Pod koniec życia znowu jest bardzo blisko.
Jak to rozumieć?
To kwestia kontemplacji – kontemplacji tajemnicy Boga na pierwszym miejscu. Bardzo ważna jest różnica – nie pragnąć widzeń (bo można bardzo łatwo wpaść w diabelski podstęp), natomiast pragnąć opieki. Chociażby teraz wyraźnie czuję, że jestem osłonięty jej opieką. Może to właśnie bliskość Matki Bożej, a także własnej matki powoduje zanik lęku przed kobietą. A moja mama była bardzo ładna, bardzo tajemnicza i bardzo piękna.
Czego Ojca nauczyła mama?
Nie uczyła mnie niczego, od tego byli nauczyciele. Ale dała mi odczuć, co to znaczy być kochanym – nie czule, ale mocno.
A jaka jest różnica między czułym a mocnym kochaniem?
Moja mama była Szwedką, byłem więc przez nią bardzo kochany, ale nie rozpieszczany. Ten szwedzki chłód okazał się jednak dla mnie najlepszy. Dzięki takiemu wychowaniu we wrześniu 1939 roku gładko przeżyłem totalną zmianę życia i utratę wszystkiego, co miałem. Natomiast w polskiej rodzinie jest pieszczota nieustannie krążąca między matką a ojcem, między rodzicami i dziećmi. Dlatego polskie żony są świetne: bardzo czułe, bardzo kobiece, nie udają, że są mężczyznami i potrafią zrobić z mieszkania mały raj.
Ja myślę, że ten raj bardzo mocno siedzi w człowieku, a małżeństwo ma być powrotem do pierwotnego szczęścia. Pan Bóg błogosławi seks, a diabeł zrobił z tego porno, by zdeprawować i zniszczyć kobietę. Sakrament małżeństwa bywa przez księży trochę ignorowany. Ta cała koncepcja kontaktu fizycznego się nam nie podoba. Ale o dziwo, Pan Bóg jako najwyższe dobro wybrał właśnie tę niby gorszą drogę.
Wydaje mi się, że dzisiejszy mężczyzna nie ma ochoty na poznawanie tej tajemnicy…
Dlatego jest to jeden z powodów kryzysu małżeństw. Ja widzę doskonale, czego nie rozumie mężczyzna: w psychice kobiety istnieje kącik – zarezerwowany tylko dla niej – w którym jest ona tylko kobietą. Jeśli zechce – może do niego dopuścić mężczyznę. Powoli odsłoni mu tajemnicę swojej kobiecości. Prawdziwy mężczyzna będzie dążył do tego, żeby poznać tajemnicę kobiecości własnej żony.
Dla mężczyzny piękno kobiety to tajemnica. Dobrze, jeśli jest ładna fizycznie, ale istnieje w niej też szczególna piękność duchowa. Co to jest? Poprawność moralna, życie zgodne z przykazaniami, a także niewyrażalny, bardzo tajemniczy wdzięk, właściwy tylko dla niej.
Najpiękniejszy boski zamysł wobec kobiety to umiejętność pięknego życia. Kobieta jest jego nauczycielką. Dlatego nosiła jego Syna. To zastanawiające, dlaczego musiał się urodzić z kobiety? Przecież Bóg mógł Go stworzyć jako człowieka. A jednak musiało być zwiastowanie, poczęcie i narodzenie. Wszystko to przebóstwia najbardziej intymne sprawy kobiety. Każda ciąża jest odbiciem planu Bożego. Dlatego najgorsze jest przerywanie ciąży.
Czego najbardziej boi się mężczyzna u kobiety?
Że nim zawładnie. Pożądanie osłabia mężczyznę. Jeśli ona to wykorzysta, on znajdzie się w złej niewoli. Szkołą duszpasterstwa jest bliskość bez poufałości. Dziewczyny są bardzo kochane, ale nie są pożądane. Z tego nie zrobi się wykładu, to trzeba przeżyć.
U nas, dominikanów duży nacisk się kładzie na kontemplację tego, co Pan Bóg stworzył, także na kontemplację myśli Bożej w kobiecości. Trzeba widzieć kobietę prawdziwą, tak jak ją widzi Pan Bóg – jako strażniczkę życia. Ona ma nosić życie i ma jego doskonałe wyczucie. Ponieważ Pan Bóg jest samym życiem, kobieta jest bardzo blisko Pana Boga.
Bliżej niż mężczyzna?
Często tak. Kobieta to devotus semineus sexus – pobożna płeć żeńska. Kiedyś po spowiedzi jakaś dziewczyna ze wsi (bo w chustce była) zatrzymała mnie, by zapytać, dlaczego Pan Bóg chce, żeby Go chwalić, przecież Jego chwała jest nieskończona (kontemplacja i kobieta!). Przypomniałem jej wówczas o św. Tomaszu, który uczy, że chwaląc Boga, uszczęśliwia się Go. Rozpłakała się.
Czy Ojciec zawsze tak myślał o kobietach?
Skąd! Ja cały czas się rozwijam. Może dzięki zakonowi?...
Zakon nauczył Ojca rozumienia kobiety? A to niebywałe!
Na pewno. Gdybym się ożenił, do końca nie rozumiałbym jednej kobiety. Kropka. Więcej by nic nie było. A tak w różnym stopniu rozumiem prawie wszystkie kobiety. Ślub bezżenności i czystości daje obiektywne widzenie kobiety.
Często mąż nie rozumie swojej żony, bo zakochanie zaślepia. Jeśli natomiast będzie ją kochał miłością przyjaźni, dopiero wtedy ją zrozumie. Nie równorzędni partnerzy, ale partnerzy w swoim rodzaju. To jest konieczne. Ale partnerstwo to bardzo płynna rzecz, bo dzień po dniu buduje życie. A każdy dzień jest bardzo inny. Pewna żona powiedziała mi niedawno, że w rodzinie bardzo groźna jest monotonia.
U nas w klasztorze pozornie jest monotonia, regulamin klasztorny, ciągle to samo. Ale życie zakonne, oderwane od życia świeckiego, wszystko obiektywizuje. Daje obiektywne spojrzenie na wszystko. To kwestia kontemplacji: kto trwa w tajemnicy Boga, wiele zobaczy. Samotność z Bogiem w celi jest bardzo trudna, ale to najwyższa forma nauki.
W jaki sposób kobieta powinna dążyć do świętości?
Jak zwykle – poprzez miłość. Byle nie była dewotką, bo dewocja jest bardzo groźna. Wówczas Bóg przestaje być tajemnicą, a staje się przedmiotem niekiedy sztucznie rozpętanych uczuć. Taka postawa niestety grozi kobietom, ale tylko starszym. Nie znam młodej dewotki.
Czy kobieta powinna zamknąć się przed światem w swoim dążeniu do świętości?
Ma jak najbardziej żyć w świecie, normalnie. To ciekawe, że Syn Boży był najnormalniejszym z ludzi. Łaska buduje na naturze. Na sztuczności nie można zbudować świętości. Kobieta powinna być taka, jaką ją Pan Bóg stworzył, najbardziej naturalna, wtedy jest podstawą do osadzania się łaski.
Czyli szkoła życia jest dobrą drogą do świętości?
Najlepszą. Kiedyś miałem wywiad pod tytułem „Mistyka w kuchni”. Mówiłem w nim o tym, że kobieta może gotować zupę z myślą o mężu. Kręcenie zupy w garnku – to jest mistyka na co dzień – ofiarna miłość mężczyzny i kobiety. Nie musi to być zakon ani też wielka wizyjna mistyka.
Nie obawiał się Ojciec przed wydaniem książek, że inni księża będą Ojca wytykać palcami i kpić, że zakonnik, a taki znawca kobiet?
Ja już mam taką opinię. Chociażby Pani z tej racji rozmawia teraz ze mną. Nie miałem pojęcia, że tyle wiem o kobiecie. Nigdy o tym nie myślałem ani nie studiowałem kobiecości. Żyłem tylko wśród młodzieży żeńskiej przez trzydzieści lat. I to wystarczyło.
Niedawno zaproponowano mi książkę o mężczyźnie. Odmówiłem. Mężczyzna jest nudny. O mężczyźnie nic nie napiszę. Nie próbuję nawet. To nieciekawe jest.
Przecież Ojciec jest mężczyzną!
Ale nie wydaję się sobie specjalnie interesujący ani tajemniczy.
O. Joachim Badeni urodził się 14 X 1912 roku w Brukseli. Pochodzi z arystokratycznej polsko-szwedzkiej rodziny. Ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Podczas II wojny światowej walczył w wojsku polskim. W 1939 roku w Rumunii zaręczył się z córką tamtejszego urzędnika MSZ. Po kilku latach stwierdził jednak, że małżeństwo nie jest dla niego i w 1943 roku wstąpił do seminarium duchownego w Anglii, a rok później do nowicjatu dominikanów. W 1947 roku wrócił do Polski, gdzie po trzech latach przyjął święcenia kapłańskie. Zasłynął jako duszpasterz akademicki w Poznaniu, Wrocławiu i Krakowie, a także jako opiekun duchowy wielu małżeństw. Krąży nawet powiedzenie, że „tylko Badeni dobrze cię ożeni”. W wieku dziewięćdziesięciu kilku lat wydał książki „Kobieta. Boska tajemnica” i „Kobieta i mężczyzna. Boska miłość”. Obie spotkały się z ogromnym zainteresowaniem czytelników. Od tej pory o . Joachim uważany jest za znawcę tematyki kobiecej i małżeńskiej.