"Dziwne jest miejsce kobiety w Kościele. Centralno-marginalne. Są wszędzie, ale ich nie ma. Ciągle o nich mowa, ale nie mają głosu."
tygodnik.onet.pl
"Statystyki mówią, że w Kościele trwa cichy eksodus. Wiele kobiet zderza się z patiarchalną rzeczywistością, a potem delikatnie dryfuje ku jego granicom. Ten ubytek zauważyli socjologowie: w ciągu 20 lat liczba praktykujących kobiet spadła aż o 26 procent *. Może nie w małych miasteczkach i wsiach, jednak w miastach gołym okiem widać to, co liczby potwierdzają.
O nas bez nas
Oczywiście parafie wciąż stoją aktywnością kobiet, a kościoły są pełniejsze ich niż mężczyzn. Kościół jest kobietą, jest pełen kobiet – powtarzają duszpasterze i publicyści. Być może, ale czy dla kobiet jest skrojony?
Mimo że świeccy, w tym kobiety, mogą według nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego pełnić rozmaite kościelne funkcje, to w radach i komisjach Episkopatu wśród 250 członków jest ok. 20 kobiet. Jedna rzeczniczka prasowa diecezji, nieliczne pracownice kurii.
Wiemy, czego nie możemy chcieć. Zostawiając na boku prezbiterat: w większości parafii w Polsce dziewczynka nie może chcieć służyć przy ołtarzu czy być lektorką, w całym kraju świeckiej kobiecie nie wolno marzyć o byciu nadzwyczajną szafarką. Milcząco przystajemy na kościelne: bo tak!
Jednocześnie kobiety bardzo się zmieniły. Pomimo doświadczania nierówności w życiu społecznym i na rynku pracy, coraz częściej oczekują równego traktowania. Nie mniej wykształcone i kompetentne niż mężczyźni, wiedzą, że należy im się podobne do nich miejsce. Dla wielu praca zawodowa nie wynika tylko z konieczności, ale daje satysfakcję. Czy tak odmienione odnajdą się w Kościele?
Pancerny sufit
Na rynku pracy mówimy o szklanym suficie, dyskretnie blokującym podwyżki i awanse. Tu sufit jest pancerny. Wyższe poziomy decyzji i kościelnej kariery dla jednej płci nie są w ogóle dostępne. „Kariera kościelna” to może paskudne sformułowanie, ale nie udawajmy, że mężczyźni-księża w Kościele nie robią karier – bardzo często świadomie pną się po kolejnych diecezjalnych czy kurialnych szczeblach. Niższe poziomy stanowisk, nawet w pozornie niewymagających święceń kapłańskich instytucjach, też zarezerwowane są dla nich.
Kobiety-teolożki pracujące na kościelnych wydziałach? W kraju jest 27 diecezji, w każdej seminarium i szkoły zakonne, a wykładowczyń zaledwie kilka. Mało kto rozumuje jak pewien biskup z Meksyku, który powtarzał: „Gdybym mógł na wydziale teologii zatrudnić kobietę, płaciłbym jej podwójnie: bo uczy teologii, i bo jej obecność uczy księży, że kobieta może ich czegoś nauczyć”.
Bardziej drażliwe tematy lepiej zostawić. Rozmowę na temat prezbiteratu kobiet dwa lata temu, w kazaniu na Wniebowzięcie, kard. Józef Glemp skwitował: „Niejedna pani może być dobrym administratorem, może przemawiać, ale nie może wejść w ten osobisty związek z Chrystusem-Ofiarą na Krzyżu, który dał swoje Ciało i swoją Krew”. Na pocieszenie dodał, że kobiety dają ciało i krew w innym porządku: mogą być matkami księży.
Co oni tam wiedzą
Przychodzi kobieta do kościoła i...? Kiedy słowa skierowane są właśnie do niej, słyszy o macierzyństwie, dzieciach, poświęceniu, płodności, antykoncepcji i aborcji. Jakby w ławie kościelnej nie siedziała ona cała, tylko jej macica.
Ciało kobiety jest nieustannie przedmiotem troski kaznodziejów i pryzmatem, przez który jest widziana. Gdy o dzieciach mowa, mówi się do kobiet, a nie mężczyzn. Jakby w świecie kazań ludzie rozmnażali się przez dzieworództwo. Coraz częściej kobiety są tym rozdrażnione. Nie tylko młode, wystarczy wsłuchać się w kobiece rozmowy międzypokoleniowe, by wychwycić wspólny refren: co tam oni o nas wiedzą.
Kaznodzieje fascynują się kobiecą delikatnością i subtelnością, autorzy podkreślają, że kobieta ma specjalną rolę, bo w naturalny sposób jest bliższa Bogu niż mężczyzna – to ona ma mężczyznę do Boga przyprowadzić. Odmieniają papieskie sformułowanie „geniusz kobiety” tak jak im wygodnie. Przekonują, że Kościół broni kobietę przed narzucanymi jej wzorcami nowoczesności, pogoni za tym, by być jak mężczyzna. Kard. Kazimierz Nycz w Piekarach Śląskich w 2009 r. martwił się o to, że świat mówi kobiecie, iż „ma zrezygnować ze swojej delikatności, subtelności, a ponad macierzyństwo postawić pracę zawodową i samorealizację”. Tłumaczył, że Kościół „pozostanie konserwatywny w swoim nauczaniu i w swoim nieustannym przypominaniu o godności kobiety, która bierze się z macierzyństwa i rodzicielstwa, a służy rodzinie i wychowaniu. Wspaniałość i wielkość kobiety ma swój wzór w Maryi, Matce Chrystusa i naszej Matce”. Dodawał też, że zadań w rodzinie nie da się podzielić po 50 procent, bo kobieta jest niezastąpiona w wychowaniu dziecka.
Zadania stawiane przed kobietą bywają doniosłe społecznie, choć zawsze matczyne: „Kobieta nowych czasów, kobieta Trzeciego Tysiąclecia, to strażniczka integralnego rozwoju człowieka i całego społeczeństwa” – mówił w 2010 r. do pielgrzymki dziewcząt i kobiet abp Damian Zimoń.
Gra w pigułki
„W sumie to sama nie wiem, Kościół jest dziwny” – pisze forumowiczka w jednej z tysięcy internetowych rozmów o antykoncepcji, Kościele i spowiedzi. Pisze, zastanawiając się, czemu metody naturalnego planowania rodziny „tak”, a prezerwatywa „nie”. Większość nie rozumie, skąd reguły i czemu służą. Większość też się do nich nie stosuje.
W internetowych dyskusjach, podobnie jak w tych zasłyszanych w kawiarniach, autobusach, od kuzynek i koleżanek, występują „oni” i „my”. „Oni” są rodzaju męskiego, czasem nazywani mężczyznami w koloratkach; decydenci. „My” jest rodzaju żeńskiego. „My” jest żywo zainteresowane sprawą, ale nie rozumie niuansów kościelnych zasad. „Oni” pewnie też ich nie pojmują, bo skargi, że tu rozgrzeszają, a tam nie, słychać często. Ten brak konsekwencji wykorzystują kobiety, przekazując sobie nazwiska księży, którzy rozgrzeszenie dają.
Większość rodzin w katolickiej Polsce ma rozmiar 2+2 nie dlatego, by NPR był powszechnie stosowaną metodą planowania rodziny. Po prostu stosują antykoncepcję. Albo nie spodziewają się dostać rozgrzeszenia i do spowiedzi nie chodzą, albo kombinują. Nie będą ryzykować, czy trafią na księdza, który spojrzy łagodnie, czy na takiego, który będzie grzmiał. Albo nie chcą mieć poczucia, że kombinują, więc rezygnują z prób. Poza wszystkim kobiety mają też opór, by mówić mężczyźnie o intymnych sprawach.
Poruszająco wyznaje użytkowniczka jednego z forów: nie spodziewa się, by jej sytuacja nieprzystępowania do sakramentów, spowodowana stosowaniem antykoncepcji, miała się zmienić i bardzo ją to smuci. Na razie smuci, bo potem może nauczy się być obok, przestanie przychodzić. Albo, jak inni, przestanie szczerze wyznawać na spowiedzi, jakich metod używa planując wielkość swojej rodziny. Czy zatajanie w konfesjonale przyjmowania tabletek dobrze służy życiu duchowemu? Czy wykluczone do menopauzy z życia sakramentalnego, później do niego wrócą? Pewnie nie.
Imagine...
Dziwne jest miejsce kobiety w Kościele. Centralno-marginalne. Są wszędzie, ale ich nie ma. Ciągle o nich mowa, ale nie mają głosu. Żyjąc w coraz bardziej egalitarnym społeczeństwie, jednocześnie uczestniczą w życiu instytucji zarządzanej w pełni przez mężczyzn. Amerykańska teolożka, Elizabeth Schussler Fiorenza rozwiewa mit, że w pierwotnym Kościele było lepiej. O pierwszych chrześcijanach mówi jednak, że kobiety i mężczyźni byli równie marginalizowani. Łączyło ich emancypacyjne zmaganie nowego ruchu religijnego. Gdy religia okrzepła, energia została wytłumiona. Nie ma złotej przeszłości, ale możemy zadbać o przyszłość.
Wyobraźmy sobie inny Kościół, dostępny i przyjazny dla kobiet. Czy byłoby nam w nim źle? Wyobraźmy sobie... to ważne, żeby przekroczyć granice tego, co znamy, i pomyśleć, jak mogłoby być. Czy kobieta nauczająca z ambony jest aż tak nie do pomyślenia? Czy nie można by jej powierzyć administracji i decyzji? Czy nasze siostry i córki nie mogłyby dorastać w poczuciu, że w Kościele mają coś do powiedzenia, a ich miejsce jest też w służbie ołtarza?
Ignorując talenty, zaangażowanie i powołanie ponad połowy wierzących – traci cały Kościół. Niewykorzystany potencjał kobiet to nasz grzech marnotrawstwa. To, co dostały, jest im dane też dla wspólnoty, z którą mogłyby się podzielić. Bylibyśmy wszyscy bogatsi, pełniejsi. Inaczej – oddychamy tylko jednym płucem.
Wyjście czy bez wyjścia
Przy kolacji rozmawiamy o kobietach w kościele. Gospodynią jest zakonnica po siedemdziesiątce, emerytowana profesorka teologii z Kanady. W końcu stwierdza: „Można tak czekać i czekać, nic się nie zmienia. Trzeba by zrobić strajk, powiedzieć, że jak nic się nie zmieni, przestaniemy przychodzić do tego ICH kościoła!”.
Zachęta do wyjścia z kościelnych struktur jako opuszczenia niewoli wstrząsnęła mną, gdy pierwszy raz pochłaniałam feministyczną literaturę teologiczną. Uważałam, że postulat jest zbyt mocny. Najlepiej zmieniać Kościół od wewnątrz. Jest jednak w tym wezwaniu jakiś urok radykalnej szczerości: odchodzę, bo nie stwarzacie mi tu godnego miejsca. Nie zagospodarowujecie moich umiejętności, nie bierzecie pod uwagę mojej wrażliwości. Nie jest to jedynie odejście w imię niezaspokojonego ego. To rezygnacja z miejsca, które godzi w godność osoby na równi przez Boga powołanej, tak samo odkupionej.
Same teolożki przeprowadziły krytykę wezwania do eksodusu, które dominowało przez jakiś czas wśród chrześcijańskich i żydowskich feministek. Zaczęły dostrzegać, że tkwi w nim pewne złudzenie. Pisała o tym Elisabeth Schussler Fiorenza, mówiąc, że łudzimy się, iż przeniesiemy się do feministycznej „ziemi obiecanej”, ale ona nie istnieje, nawet w nas samych jej nie ma. Być może luksus takiej wyprowadzki dostępny byłby uprzywilejowanym kobietom, ale nie większości.
Fiorenza mówi, że nie wyjście, ale wspólne zmaganie jest rozwiązaniem. Jakiś wspólny wysiłek, staranie, by odchodzić nie było trzeba. Najwięcej zależy od samych kobiet. Fiorenza dodaje: tylko kobiety, które zrozumieją siebie jako Kościół i nie będą w nim biernymi obserwatorkami, mogą Kościół dla siebie odzyskać. Muszą zatem pozwolić sobie chcieć więcej. Jeśli zaś zdecydują się odejść – trzasnąć za sobą drzwiami. Tak, koniecznie trzasnąć. Zacznijmy od tego, żeby skończyć z cichymi odejściami."
Zuzanna Radzik
---------------------------------------------------------
* - "Siostry nie chcą być besztane"
Ks. Jacek Prusak SJ
tygodnik.onet.pl
"Kościół uczy kobiety, nie słuchając kobiet. Efekt jest taki, że zaczynają się one „dusić” w instytucji, na którą nie mają wpływu.
Oddalanie się od Kościoła i praktyk religijnych młodzieży i kobiet jest realnym zagrożeniem dla polskiego katolicyzmu. O ile wahania wiary wśród młodzieży (pomiędzy 18. a 24. rokiem życia) nikogo nie dziwią, bo dużo się o tym mówi, o tyle eksodus kobiet z Kościoła pozostaje tematem tabu.
Socjologiczna enigma
To wrażenie potwierdza lektura najnowszych opracowań: raportu prof. Mirosławy Grabowskiej, dyrektora CBOS i wykładowcy w Instytucie Socjologii UW („Przeobrażenia polskiej religijności”, „Znak”, 06/11), oraz monografii „Katolicyzm polski. Ciągłość i zmiana” (WAM 2011), napisanej przez czołowego socjologa religii i moralności ks. prof. Janusza Mariańskiego.
Choć 6 na 10 osób biorących udział w niedzielnej Mszy to kobiety, zauważono wśród nich gwałtowny spadek regularnego chodzenia do kościoła (z 66 proc. do 40), czemu – jak podkreśla prof. Grabowska – „towarzyszy systematyczny wzrost deklaracji całkowitego poniechania tych praktyk”.
Jakie są przyczyny rozluźnienia związku kobiet z Kościołem? Ani w raporcie prof. Grabowskiej, ani w monografii ks. prof. Mariańskiego nie znajdziemy odpowiedzi wprost. Przytaczane przez nich badania sugerują dwie hipotezy. Po pierwsze, przemiany religijności kobiet w Polsce mają związek z procesami modernizacji. Po drugie, czynniki osobowościowe w okresie dorastania kształtują poziom religijności w życiu dorosłym.
Weryfikacja pierwszej hipotezy wymaga porównania z danymi pochodzącymi z zagranicy. Jednym z punktów odniesienia mogą być badania Ronalda Ingleharta, profesora nauk politycznych i dyrektora Instytutu Nauk Społecznych na Uniwersytecie Michigan, który kieruje Światowymi Badaniami Systemu Wartości (WVS), oraz Pippy Norris, wykładającej politykę komparatywną na Uniwersytecie Harvarda. Wraz z międzynarodowym zespołem badaczy zajmowali się oni miejscem kobiet w życiu społecznym i postawami wobec równości płci. Ich analizy opierały się na unikatowych danych pochodzących z WVS i Europejskiego Badania Systemu Wartości (EVS), które objęły ponad 70 państw (w tym Polskę).
Inglehart i Norris stwierdzili, że proces modernizacji społecznej warunkują spuścizna kulturowa i tradycje religijne danego kraju. Oboje są zwolennikami tezy, że modernizacja pociąga za sobą sekularyzację. Polska została zaliczona w ich badaniach do krajów „środka” – społeczeństwa industrialnego o młodej demokracji. Biorąc pod uwagę dwie zmienne: (1) różnice wśród religijności państw europejskich zależą od historycznej tradycji i siły Kościoła w danym państwie oraz (2) nawet w Europie należy rozróżnić obniżające się wskaźniki behawioralne (np. chodzenie do kościoła z nawyku) od wartości i przekonań religijnych, które mogą się utrzymywać – myśląc o przeobrażeniach religijności Polek, stajemy wobec socjologicznej enigmy. Z jednej strony Polska należy do najgorliwiej praktykujących krajów Europy, z drugiej wzrastająca fala niezadowolenia z Kościoła objawia się tu gwałtowniej niż w innych krajach industrialnych.
Badania pokazują, że spadek religijności w międzywojennych pokoleniach kobiet z państw industrialnych jest dość mały, a w grupach powojennych się stabilizuje. Odmiennie jest w Polsce, gdzie od ostatnich 20 lat widoczna jest wyraźna erozja praktyk religijnych i posłuszeństwa Kościołowi w sprawach etyki rodzinnej i seksualnej. Polki, podobnie jak ich „siostry” w społecznościach postindustrialnych, zaczynają masowo odsuwać się od Kościoła, w odróżnieniu jednak od kobiet z innych krajów, które mają podobny do nich status społeczny, opuszczają Kościół w sposób bardziej zdecydowany. Robią to częściej i szybciej, ma to też w ich przypadku trwalszy skutek – stają się niepraktykujące z zasady. Biorąc pod uwagę, że wciąż deklarują wiarę w Boga, wygląda na to, że nie czują się dobrze w Kościele.
Czy ten proces wynika z emancypacji Polek (a więc modernizacji), czy z deinstytucjonalizacji wiary (sekularyzacji)? Czy obserwujemy falę protestu przeciwko „męskiej instytucji”, falę rozczarowania duchową ofertą Kościoła, czy jedno i drugie?
Męski Kościół, męskie normy
Z badań Inglaherta i Norris wynika, że rodzaj religii ma dużo większe znaczenie dla równouprawnienia płci niż stopień religijności. To zaś sugeruje, że kobiety będą praktykowały i czuły się związane z Kościołem w zależności od tego, jak religia promuje ich równouprawnienie. Kościół tymczasem, będąc aktywny na arenie politycznej, stara się wzmacniać normy społeczne związane z odrębną i podległą rolą kobiet jako osób tworzących domowe ognisko
i matek, a także wspiera tradycyjny system prawny, regulujący kwestie małżeństwa i rozwodu, aborcji i antykoncepcji, rodziny i opieki nad dziećmi.
Z drugiej strony w badaniach systemów politycznych, elit prawodawczych i rekrutacji liderów ustalono, że w ciałach ustawodawczych społeczeństw katolickich i islamskich zasiada mniej kobiet. Modernizacja społeczna wpływa na wiarę w Boga, uczęszczanie do kościoła i autorytet przywódców religijnych i przejawia się w równoległych zmianach w poparciu dla tradycyjnych moralnych wartości dotyczących seksualności. Nawet jeśli przyjmiemy, że modernizacja nie tyle niszczy religię, ile raczej ją różnicuje i pluralizuje, a także przyczynia się do przemiany samej religijności – coś niepokojącego dzieje się z polskimi katoliczkami.
Spór o parytety nie jest z pewnością przyczyną masowego odwracania się Polek od Kościoła, nawet jeśli w ograniczonym zakresie ma on znaczenie. Badania zachowań wyborczych i opinii publicznej pokazują, że religijność kobiet wpływa na rozłożenie poparcia dla określonych opcji politycznych. Zauważa się również fakt częstszego popierania przez kobiety partii centroprawicowych, w tym chrześcijańskich demokratów i konserwatystów. W naszym kraju władze tych partii zdominowane są przez mężczyzn i podzielone, jeśli chodzi o stosunek do Kościoła w kwestiach istotnych dla kobiet – stąd ich politycznym głosem jest Radio Maryja, bo Dyrektor jako duchowny jest „płciowo neutralny”.
Sposób mówienia przez hierarchów o kwestiach związanych z rodziną i seksualnością ma największe znaczenie dla niezadowolonych z Kościoła kobiet – zwłaszcza młodych. Z badań socjologicznych wynika, że trzy czwarte katolików w naszym kraju dopuszcza stosowanie środków antykoncepcyjnych i współżycie seksualne przed ślubem, a około 60 proc. akceptuje rozwód. Nawet ci, którzy chodzą do kościoła raz w tygodniu, w dwóch trzecich dopuszczają stosowanie środków antykoncepcyjnych i współżycie seksualne przed ślubem, a w połowie rozwód. W przypadku antykoncepcji odsetek ten jest jeszcze wyższy wśród regularnie praktykujących młodych ludzi, gdyż akceptuje go 79 proc. spośród nich. Ich zachowania nie da się wytłumaczyć hołdowaniu zasadzie „hulaj dusza, piekła nie ma”, bo przejawiają wysoką wrażliwość moralną w innych aspektach życia: ok. 80 proc. za niedopuszczalną uznaje zdradę małżeńską, a około dwóch trzecich – przerywanie ciąży.
Zdaniem wielu kobiet, z ambony słychać tylko jeden przekaz: „bądź matką-Polką!”, a kiedy duchowni wypowiadają się w sprawie in vitro czy aborcji, oznacza to, że mężczyźni narzucają swoją wolę kobietom – twierdząc, że są one niemoralne, gdy nie zgadzają się z Kościołem. Nawet jeśli jest to przerysowana ocena, faktem jest, że Kościół uczy kobiety, nie słuchając kobiet. Katechizacja strachem zawodzi, ponieważ opiera się na błędnej przesłance, że młodzi nie kierują się sumieniem, a ich zachowanie trzeba jednoznacznie określić jako hedonistyczne i napiętnować. Efekt jest taki, że kobiety zaczynają się „dusić” w Kościele, na który nie mają wpływu. Wielokrotnie spotkałem się ze skargą młodych, wykształconych kobiet, które po spotkaniu z księdzem w trakcie kolędy albo w kancelarii czuły się „zbesztane”, jakby były „niegrzecznymi dziewczynkami”, bo ksiądz nie mógł spokojnie wypełnić kartoteki ze względu na tzw. nieregularności. W ramach protestu, jako jedynej możliwości zamanifestowania swego stanowiska, „po prostu” z Kościoła odchodzą i „chronią” przed Nim dzieci. Czy istnieje jakieś antidotum?
Pomimo opisywanych tutaj przeobrażeń, obecność kobiet w polskim katolicyzmie jest wciąż znacząca. Ks. prof. Mariański uważa, iż „na przekór kasandrycznym prognozom można twierdzić, że zarówno procesy sekularyzacji, jak i strukturalnej indywidualizacji, nie muszą oznaczać pełnego odchodzenia od religii, lecz zmianę jej charakteru i funkcji; nie muszą oznaczać końca czy zmierzchu Kościoła ludowego, lecz jego osłabienie, które nie wyklucza szans na przekształcenie i przemiany”. Jeśli nie chcemy, aby wzbierająca fala niezadowolenia „wymiotła” z Kościoła młode Polki, musimy znaleźć alternatywę dla pobożności ludowej, nie niszcząc jej samej.
Kobieca duchowość, niemęskie projekcje
Fakt, że coraz więcej młodych ludzi, wśród których jest coraz więcej kobiet, opuszcza Kościół, powinien wymusić rewizję „tradycyjnego” duszpasterstwa. Nawet jeśli „z natury” kobiety są bardziej religijne od mężczyzn (zob. R. Stark, „Physiology and faith: Addressing the »universal« gender difference in religious commitment”, „Journal for the Scientific Study of Religion”, 41/2002), to coraz częściej uważają, że ich głód duchowy pozostaje niezaspokojony. Tradycyjna polska pobożność maryjna nie ułatwia młodym kobietom integracji ich osobowości (cielesności i emocjonalności) z wiarą, ponieważ kult maryjny ma w Polsce charakter ekspiacyjny, silnie powiązany z modelem „matki-Polki”. Z drugiej strony, Maryja nie jest dla nich ikoną kobiecości, gdyż ideał dziewictwa został kulturowo zdewaluowany, a silnym przemianom ulega tradycyjny model rodziny. Nawet jeśli prawdą jest, że większość głoszonych przez duchownych homilii skierowana jest do kobiet – i, dopóki nie dotyczą polityki, nie „wpada mężczyznom w ucho” – to księża mówią do kobiet tak, jakby przed nimi siedziały ich matki i siostry, odzwierciedlające ich ideał kobiecości, w dużym stopniu patriarchalny.
Nie chodzi jednak o pozbycie się Maryi, tylko o zmianę stereotypu „mitycznej bogini”, która cierpi za Polskę i Polaków. Maryja jest o wiele ciekawszym wzorem kształtowania kobiecości niż to, co kobietom stawia się za wzór do naśladowania w kulturze masowej. Dobrze by było, gdyby księża chcieli mniej mówić w Jej imieniu, za to bardziej się Nią inspirowali. Młode katoliczki na pewno by to uszanowały. Niekoniecznie trzeba im zaraz wkładać różaniec do rąk.
Młode katoliczki coraz częściej pytają jednak o swoją wiarę, poszukują, wątpią, i nie pójdą na procesję tylko dlatego, że nie ma nikogo, kto by sypał kwiatki i nosił wieńce. Kiedy przyjdą na Mszę, chcą być traktowane na równi i nie odpowiadać wyłącznie na wezwania modlitewne adresowane do „braci”. Kościół musi być przy nich z Ewangelią, a nie z litanią księżych frustracji i lęków.
Skoro Bóg uzależnił swój plan zbawienia od fiat młodej kobiety, dlaczego nie miałby oprzeć przyszłości swego Kościoła na Jej „córkach”, które swoim niezadowoleniem uczą Kościół być mniej męskim, a bardziej chrześcijańskim?"