"Kiedy zaczyna być naprawdę trudno, tak już właściwie na granicy, pojawia się chęć ucieczki. A najłatwiejsza z łatwych ucieczek, to ucieczka w przekreślenie samego siebie. W zanegowanie siebie. W stwierdzenie nie tylko, że do niczego się nie nadaję, ale o krok dalej.
W głębokie przekonanie, że nie ma we mnie dobra, a jedynie zło. Że cokolwiek robię, robię źle. Że nie ma we mnie zdolności, a nawet możliwości, aby tu i teraz czynić cokolwiek dobrego. Że moja obecność w tym, a nie innym miejscu, w tej, a nie innej chwili, jest fatalnym błędem, totalną pomyłką…
Czyją? Moją?
Nie, nie. Co prawda tego się głośno nie mówi, obwiniając siebie (ale w taki sposób, aby obarczyć winą wszystkich dookoła), lecz w rzeczywistości chodzi o pomyłkę największą z możliwych – pomyłkę samego Boga. No bo jeżeli to, że tu jestem w tym właśnie momencie, jest zgodne z Jego wolą, a przecież zupełnie się do tego nie nadaję, to znaczy że On wcale nie jest taki nieomylny. Gdyby był, to by mnie tu nie było, nie stawiałby mnie przed taką górą trudności i problemów, które mnie przerastają po stokroć, a może nawet po tysiąckroć…
A propos góry. Zdarzyło mi się dawno temu wybrać w dość stromych i trudnych górach, których zupełnie nie znałem, na średniej wielkości szczyt. Szedłem i szedłem, a właściwie lazłem i lazłem, coraz bardziej umordowany i wykończony. Bardzo szybko zacząłem się zastanawiać, co mnie napadło, żeby się tam pchać i w ogóle musiałem chyba mieć jakieś zaćmienie, aby wybierać się z moimi możliwościami na tak trudną wyprawę. Intensywnie szukałem w pamięci, kto mnie do tego namówił. Bo przecież sam aż taki głupi nie jestem…
Na widok kolejnego dość ostrego podejścia stwierdziłem, że dalej nie zrobię już w górę ani jednego kroku. Mowy nie ma. To nie dla mnie. Takie góry w ogóle nie dla mnie. Jak w ogóle ktokolwiek mógł mi pozwolić się tu wybierać?! Czemu nikt mnie nie powstrzymał? Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł, że takie góry to nie dla takich, jak ja?
Odwróciłem się na pięcie i mozolnie, z coraz mniejszym poczuciem bezpieczeństwa i tracąc kompletnie poczucie własnej wartości wróciłem po swych śladach na dół. Miałem wszystkich i wszystkiego dość. Postanowiłem już nigdy w te góry się nie wybierać. Do końca życia.
Kilka dni później spotkałem znajomego. Zrozpaczony opowiedziałem mu o swej totalnej klęsce, nie pomijając dalekosiężnych wniosków, do których doszedłem.
- Trochę szkoda, że zawróciłeś – powiedział łagodnie znajomy. – Do szczytu zostało ci kilkanaście minut drogi. To podejście, o którym mówisz, jest krótkie, a potem do samego szczytu już jest niemal płaski spacerek. A zejście inną drogą jest bardzo łatwe i przyjemne. Nie rozumiem zresztą dlaczego nie wchodziłeś tamtędy…
To głupie, ale nadal unikam tych gór. Ze wstydu, że tak łatwo uciekłem."
"Najłatwiejsza ucieczka" - ks. Artur Stopka
http://stukam.pl/2011/05/08/najlatwiejsza-ucieczka/